[center]Zabili Go i uciekł[/center]
[center]Czyli kto tu kogo stworzył[/center]
Lojalnie uprzedzam, że w poniższym tekście zadam więcej pytań, niż podam odpowiedzi. Inaczej się nie da. Bo trzeba pytać, trzeba wątpić, żeby poznać i uwierzyć. Ale nie zrozumieć, bo nie można zrozumieć istoty wszechrzeczy. Trzeba uwierzyć, choć aby uwierzyć, trzeba kierować się logiką. Jednak te same pytania, ta sama logika w myśleniu może doprowadzić do zupełnie odmiennych wniosków i w konsekwencji do nieuwierzenia.
I o to chodzi!
Zawsze najlepiej jest zaczynać od początku. Tylko co jest początkiem? Powstanie świata? Dzięki nauce wiemy, że przedtem też coś było, mówi o tym "Teoria Wielkiego Wybuchu". Ma ona jednak pewną wadę- zakłada, że w wyniku wielkiego wybuchu przestrzeń kosmiczna wypełniła się pierwiastkami, związkami chemicznymi, z których potem uformowały się gwiazdy, planety, galaktyki etc. Tylko co wybuchło? "Coś" musiało, bo walnęło potężnie. Ale przecież kosmos jest próżnią, nic w niej nie ma. Skoro nic w niej nie ma, to co wybuchło? A jeśli coś było, to skąd się tam wzięło i co to było? Bóg? Jeśli tak, to skąd On się wziął? Był tam "od zawsze"? Czyli od kiedy? Przecież wszystko musi mieć swój początek. Jeśli go nie będzie, nasza logika na nic się nie przyda, bo tracimy punkt wyjścia.
Inna teoria głosi, że kosmos się rozszerza, by w pewnym momencie osiągnąć punkt krytyczny i zacząć się kurczyć, by powrócić do pierwotnego elementu, który potem ponownie wybucha, rozszerzając się, tworząc nowe galaktyki. Takie kontinuum ma sens, lubimy cykliczność, jest logiczna. Jednak trzeba takie kontinuum "wprawić" w ruch. Nawet perpetuum mobile ma początek swej pracy, choć teoretycznie nigdy się ona nie kończy. Czyli znów teoria. Teoretycznie wiemy jak powstał świat, kiedy, z czego jest zrobiony, Wielki Zderzacz Hadronów ma nam powiedzieć, czym jest "boski element", ale nie odpowie skąd się wziął. Pewnie nigdy się tego nie dowiemy, bo ta wiedza przekracza nasze zdolności poznawcze, wykracza poza obejmowalne logiką myślenie.
Wkracza więc wiara.
W procesie tworzenia świata wszystko idzie dobrze, dopóki na trzeciej planecie od umiejscowionej w centrum gwiazdy nie pojawia się cudaczna istota- człowiek.
Ma cztery kończyny, choć chodzi na dwóch, nie ma futerka i w ogóle jakiś taki niedorobiony jest. Ma jednak coś, czym nadrabia fizyczne niedoskonałości- zdolność kreatywnego myślenia i tworzenia. Uzbrojony w te umiejętności opuszcza swoją jaskinię i wyrusza w świat- niezwykły i niebezpieczny. Choć umie polować i zabijać większe od siebie stwory, współpracując przy tym z innymi i wykazując się taktycznym zmysłem, to nie wszystko rozumie. W otaczających go zjawiskach zaczyna odnajdywać siłę potężniejszą od niego, nieuchwytny byt, który swoją mocą może wpływać na jego życie. Zaczyna więc oddawać cześć i składać ofiarę temu bytowi, licząc na jego łaskę. Jednak dostrzega, że zjawisk jest więcej, więc każdemu z nich przypisuje oddzielny byt. Zaczyna wierzyć w to, czego nie rozumie.
Przez dziesiątki tysięcy kolejnych lat, wraz z rozwojem cywilizacji, człowiek tworzy całe panteony bogów. Przełomem są antyczne Egipt i Grecja, gdzie bogów przedstawia się na podobieństwo ludzi, nadaje im ludzkie cechy. Są wśród nich dobrzy i Ă
Âşli, sprawiedliwi i złośliwi, hojni, waleczni, sprytni- tak jak ludzie. Taki stan rzeczy trwał kilka tysięcy lat, do czasu, gdy objawił się ludziom Jahwe- potem już nic nie było takie jak wcześniej.
"Jestem, który jestem"- jedyny, prawdziwy Bóg. Dla ludzi to był szok. Jak to, jeden by miał stworzyć i odpowiadać za wszystko? Miał być wszechmocny i wszechobecny? Ludzki, z natury sceptyczny umysł oponował. Bóg miał jednak asa w rękawie- miłosierdzie, którego innym bóstwom brakowało. Głosił, że umiłował ludzi i da im szczęście, jeśli tylko będą postępować zgodnie z jego zasadami- Dekalogiem. Ludzie to kupili i poszli za Nim. Trzeba pamiętać, że były to czasy potęgi Egiptu, a potem Rzymskiego Imperium. Czasy ciężkie o okrutne, ludzie ginęli na każdym kroku, nikt się nie liczył z biedotą, która miała tylko pracować, płacić podatki i siedzieć cicho. I wtedy przychodzi do nich Bóg i mówi o wolności, równości, braterstwie.
Dlaczego właśnie wtedy? Czemu nie wcześniej? Albo póĂ
Âşniej? Albo wcale? Czy to Bóg nas stworzył i obserwował, jak sobie poradzimy, a gdy ewidentnie zawaliliśmy sprawę postanowił interweniować? Czy też potrzeba miłosierdzia i wsparcia wśród ludzi stworzyła Boga? Kto kogo powołał do życia? Może jest jakiś odmienny wymiar, gdzie mieszkają bogowie i stamtąd Jahwe przyszedł do nas? Może stamtąd pochodzi "boski element", z którego powstał świat? A może nie ma niczego?
Jedno jest pewne, Bóg w swych działaniach był precyzyjny i przekonujący, na tyle, że zmiótł całą konkurencję. Ale czy ta konkurencja, w postaci innych bogów w ogóle istniała?
Otóż ludzie w różnych częściach globu wierzyli w różne bóstwa. Wiele plemion czy nacji nigdy się nie spotkało, a wypracowali podobne religie. Wynika to z ludzkiej potrzeby poznawania świata i dociekliwości. Co ciekawe jednak, zupełnie odmienne kultury dochodzą do podobnych, czy wręcz takich samych wniosków. Na przykład piramidy w Egipcie i piramidy Azteków- te ludy nigdy się nie spotkały, nigdy nie wymieniły doświadczeń, a jednak ich konstrukcje są tak do siebie podobne. Albo system nawadniania pól. W przypadku wierzeń występuje ta sama analogia. A może po postu Bóg różnym ludziom objawiał się w różnej postaci? Tu jako Ra, tam jako Zeus? Religie są do siebie niesamowicie podobne. Jahwe i Allah to ten sam Bóg. Chrystus jest Zbawicielem u Chrześcijan, ale u Ă
Âťydów i Islamistów jedynie prorokiem. Być może do tych ludów przyjdzie inny Zbawiciel. Albo Jezus przyjdzie specjalnie do nich? Albo taki buddyzm czy hinduizm, ze swoją reinkarnacją. Czyż Jezus nie odrodził się po śmierci? Jednak On jest Bogiem, więc miał moc, aby przybrać postać człowieka, być może hindusi powracają na Ziemię pod postacią zwierząt, aby w końcu osiągnąć nirvanę, czyli chrześcijańskie Niebo? To ma sens- różni ludzie, różne wierzenia, ale w konsekwencji ten sam Bóg. Przecież jest wszechmocny i wszechobecny. Więc może wcale nie było żadnej konkurencji, a jedynie "okres przygotowawczy" dla ludzi, aby najpierw oswoili się z myślą, że jest coś więcej od nich i dopiero wtedy objawił się Stwórca? A może nie?
Każda z wielkich religii ma swoją księgę- Judaizm ma Torę, Islam Koran, Chrześcijaństwo Biblię. Bóg chrześcijanom oprócz Biblii dał jeszcze wspomniany wcześniej Dekalog. Zwłaszcza ten drugi jest ciekawy, bo prawa w nim zawarte, pomijając trzy pierwsze, zaakceptuje praktycznie każdy człowiek pod każdą szerokością geograficzną- są sprawiedliwe, sensowne, uniwersalne, ponadczasowe. Nieco gorzej jest z Biblią- też jest uniwersalna, niektóre przypowieści wręcz porażają odniesieniami do współczesnego świata, pełna symboli, wieloznaczna, każdy odczyta ją we właściwy dla siebie sposób- to wielkie dzieło, aktualne po dwóch mileniach. Jaki jest więc problem z Biblią? Sam jej uniwersalizm jeszcze nie świadczy, że pochodzi od Boga. "Sztuka Wojny" Sun Tzu też jest bardzo stara i bez kłopotów odnajduje się we współczesnym świecie, podobnie jak filozoficzne rozprawy najtęższych umysłów antyku.
Drugim problemem jest to, że niejako "redagował" Biblię Cesarz Rzymu- wedle swoich potrzeb i upodobań oczywiście, wyrzucając z niej wiele fragmentów dających inne spojrzenie na Boga i wiarę, czy rolę kobiet, jak na przykład Ewangelia św Tomasza, czy Apokalipsa według innych apostołów. Zabieg ten sprawił, że Biblia jest poniekąd dziełem niekompletnym i stawiającym człowieka w roli wierno-poddańczej w stosunku do Boga. A właściwie nie tyle, co wobec Boga, co wobec Kościoła.
Przez kolejne wieki instytucja Kościoła rosła w siłę do tego stopnia, że to papież decydował o losach świata. Taka władza, przyciąga ludzi chorobliwie ambitnych i po prostu złych, którzy chcą pod płaszczykiem zbawienia dorobić się fortuny. Od zawsze największym problemem Kościoła są ludzie z nim związani. Krucjaty, inkwizycja, czy współpraca z nazistami. Znamy to wszyscy. Doszło do tego, że ludzie zaczęli się od Kościoła odwracać, mając dość pychy i obłudy. Dziś takim koronnym argumentem są ojciec Rydzyk i pieniądze. Oba argumenty nietrafione. Po pierwsze, ojciec Rydzyk jest zakonnikiem a nie księdzem, więc Polski Episkopat nie ma na niego wpływu. To tak, jakby się czepiać Komendanta Policji, że jakiś strażnik miejski to kawał buca. Argumentem drugim, który zarazem dla wielu (zwłaszcza tych mocno od Kościoła oddalonych) jest argumentem nie do przełknięcia i argumentem ostatecznym, są pieniądze. Któreś z przykazań kościelnych mówi o trosce o potrzeby Kościoła. W maksymalnym uproszczeniu, łożyć na tacę. Tylko co w tym takiego dziwnego? Kościół to instytucja, która musi się z czegoś utrzymywać. Prąd, woda, ogrzewanie, to wszystko kosztuje. Remonty, rozbudowy, organizowanie koncertów czy spotkań dla wiernych. W takim żyjemy świecie. Te pieniądze nie idą proboszczowi do kieszeni. Bardzo jesteśmy jednostronni w ocenianiu Kościoła, wytykając jedynie wady, zupełnie pomijając to co robi dobrego. Działalność misyjna i edukacyjna, wspieranie najuboższych, łaĂ
Âşnie w parafialniakach czy przytułki dla bezdomnych, zbiórki darów, odzież. To też robi Kościół, nie tylko molestuje dzieci i wyciąga łapę po brzęczące monety. Kościół to ludzie, jacy ludzie, taki Kościół.
Obecnie sporo mówi się też o laicyzacji w Polsce, o zmniejszaniu roli Kościoła w polityce. To bujda na resorach i kolejny głupi argument Ă
Âşle myślących ludzi, za wszystko obwiniających Kościół. Otóż Polska nie jest krajem kościelnym, a Kościół może tyle, na ile pozwolą mu politycy i władza. Mogli sporo, bo politycy dbają jedynie o słupki w sondażach, a dobre relacje z Kościołem to zapewniają. Jak się jednak okazało podczas afery na Krakowskim Przedmieściu, bardzo łatwo można Kościołowi wskazać jego miejsce w państwie- dostojnicy kościelni od razu ogłosili, że to nie ich sprawa, bo to jest polityczna manifestacja i ze nie chcą mieć z tym nic wspólnego. Czyli jak się chce, to można oddzielić państwo od Kościoła. Kościół jednak ma prawo "wtykać nos" w ustawy, ale to już nie ich wina, jeśli posłowie słuchają jedynie głosu episkopatu, pomijając potrzeby społeczeństwa.
Kościół zawsze miał i zawsze będzie mieć silną pozycję w Polsce, bo historia Kościoła i naszej państwowości są ze sobą ściśle powiązane. Tego się nie zmieni, zmienić należy jednak podejście i uregulować pewne kwestie, tak aby każdy trzymał się swojego.
W Europie Zachodniej i USA od dawna działają ruchy reformatorskie, mające na celu zmianę podejścia Kościoła do wiernych. Głoszą oni, że to wierni tworzą Kościół, a nie odwrotnie. Takie myślenie prędzej czy póĂ
Âşniej zostanie zaszczepione także u nas, w nieco skostniałym Polskim Kościele. To bardzo dobra tendencja, wracająca do korzeni chrześcijaństwa, do jego pierwotnych zasad, do tego, że liczy się człowiek. A człowiek musi dokonać wyboru, kierując się swoim rozumem, wiedzą i logiką, odnajdując sobie tylko właściwą drogę. Nie ma jednak znaczenia, czy zostanie wyznawcą którejś z religii, czy też odrzuci wiarę, pozostając ateistą (choć ateizm to też wiara), gdyż wszystko sprowadza się do jednego: samodoskonalenia i przeżycia danego nam czasu w jak najlepszy sposób. Wierzący postąpią tak, aby zasłużyć na zbawienie, ateiści aby coś po nich na tym świecie pozostało, skoro mają tylko jedną szansę. Cały ten spór o wiatę, o wybór między racjonalizmem a religią, to spór sztuczny, toczony przez ludzi małych i intelektualnie ubogich. Rozum i wiedza poznawcza w żaden sposób nie przeszkadzają w wierzeniu w Boga, tak jak i wiara nie przeszkadza w poszerzaniu horyzontów. Wręcz przeciwnie, aby być wierzącym, trzeba wątpić i szukać odpowiedzi, dokształcać się, myśleć, inaczej będzie się tylko pustym, zindoktrynowanym bytem, opluwającym oponenta, bo ma odmienne zdanie.
Każdy z nas ma swoje życie, swoją szansę, swój wybór i swoją drogę do szczęścia.
Czy zatem Bóg istnieje?
To bez znaczenia.[center][/center]
_________________


Xbox Gamercards
|